stanzag stanzag
1569
BLOG

Wspomnienia z drogi ze Smoleńska - dzień pierwszy

stanzag stanzag Rozmaitości Obserwuj notkę 3

Zaczynam spisywanie tego, co zostało w pamięci tnąc trochę szczegółów. Niestety od miesięcy nie mogę dopisać kolejnych części z dwóch następnych dni pobytu w Moskwie oraz czasu powrotu. Wspomnienia są jednak trudniejsze niż początkowo się wydawało - w głowie panuje chaos i zacieranie śladów trudnych do zrozumienia.


To może dziwnie zabrzmi, ale dla mnie wydarzenia związane z 70 rocznica mordu Katyńskiego zaczęły się o 4 dni wcześniej i niestety nie były to wydarzenia przyjemne. Kolejny bolesny zakręt zdrowotny, kolejna wizyta w szpitalu i kolejne plany rozsypały się w pył. W piątek na dzień przed katastrofą nie pojechałem do Kalisza by uczestniczyć w uroczystościach nadania jednej z tamtejszych szkół imienia generała Mieczysława Smorawińskiego, tracąc bezpowrotnie możliwość spotkania się z rodziną, na co dzień porozrzucaną po kraju. Kiedy rano 10 kwietnia usłyszałem o katastrofie w Smoleńsku, a na listach ofiar opublikowanych w internecie odnalazłem wnuczkę generała Mieczysława Smorawińskiego, zdałem sobie sprawę, że była to również ostatnia szansa na spotkanie z kuzynką. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że pokrętny los w najbliższych dniach zwiąże mnie z nią i jej najbliższą rodziną o wiele mocniej niż dotychczas.

12 kwietnia rano przeklęty ból nerki nie pozwolił spać zbyt długo. Trzeba było go uśmierzyć i rozchodzić. Po porannym rytuale wszyscy domownicy udali się do swoich codziennych zajęć i zostałem w domu sam. Postanowiłem wykorzystać czas na zrobienie ciasta drożdżowego, o które prosiła żona. Zaraz po 8 rano będąc w środku przygotowania ciasta jak zwykle w najmniej oczekiwanym momencie zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę i usłyszałem głos mojej siostry, która lekko zdenerwowana oznajmiła – przed chwilą telefonicznie rozmawiałam z wujkiem Staśkiem wiesz, że nikt nie pojedzie po Ewę. Dla mnie było to nie zrozumiałe – jak to nikt nie pojedzie? - jeszcze wczoraj deklarował gotowość wyjazdu. Był w Kaliszu i widział Ewę dzień wcześniej i nie pojedzie!!! Co się stało? Czemu wczoraj nie powiadomił nikogo, że rezygnuje, że nie czuje się na siłach, że żona mu odradziła? Co na to Kraków wiedzą o tym? I tak od słowa do słowa, aż wyszło, że jestem jedynym człowiekiem, który w tej sytuacji może pojechać. Poprosiłem o chwilę na zastanowienie, przecież nie mam ważnego paszportu, jestem nieubrany, niespakowany, nerka w rękach, zakrzepica w lekko opuchniętej nodze daje znać o sobie, pieniądze w banku, ciasto z garnka wyłazi, a jeszcze psy. Odkładając słuchawkę w mojej głowie decyzja już była podjęta, przecież to nie możliwe żeby Ewa została tam sama, ale czy zdążę się przygotować. Trzeba jeszcze zastrzyk sobie zrobić, wskoczyć do wanny wygrzać nogę żeby ból rozgonić, zebrać niezbędne leki, poszperać w domowych archiwach za zdjęciami Ewy. Kur…. gdzie to wszystko leży, jasny gwint, kto znowu dzwoni. To siostra - czy się już zastanowiłem i czy pojadę? Szybko skwitowałem, że nie ma, co pytać przecież to oczywiste, że tak. Podała numer telefonu kontaktowego do ministerstwa i zakończyliśmy rozmowę. Zadzwoniłem pod otrzymany numer do MSWiA żeby dowiedzieć się czy jest jeszcze jakaś szansa zdążyć na ostatni samolot do Moskwy i czy z paszportem da się coś zrobić. Okazało się, że wszystko jest możliwe tylko czasu mało, wręcz bardzo mało. Całe szczęście, że syn był na piątkowym spotkaniu w Kaliszu i nie odjechał na praktyki. Wrócił do domu. To naprawdę jakieś niesamowite szczęście - miał ważny paszport i zgodził się bez chwili namysłu pojechać ze mną. Zadzwoniłem do żony i poprosiłem ją żeby, jeśli to możliwe, zwolniła się z pracy i wróciła szybko do domu. Nie była zachwycona moją decyzją wiedziała, że w podróży mogę mieć kolejny atak i będzie problem, a jeszcze zwolnić się z pracy, kiedy dopiero, co do niej przyszła. Asekurując się zadzwoniłem do mamy czy mogłaby przyjechać i pomóc mi w takiej sytuacji. Usłyszałem, że nie ma sprawy, zaraz wyjedzie do mnie - ulżyło mi. Czas oczywiście jak na złość przyspieszył miast przystosować się do potrzeb chwili. Już spokojnie zacząłem się przygotowywać do wyjazdu znowu telefon. Tym razem uprzejmy Pan z ministerstwa z dobrą i szczerą radą żebym zrezygnował, bo nie zdążę, bo nie o 14, a równo o 13 odlatuje samolot, jeszcze trzeba zrobić zdjęcia i paszport, że przecież ciało będzie przywiezione itd. Na jego sugestię powiedziałem stanowczo, że zrobię wszystko żeby pojechać i rozłączyliśmy się. Znowu czas skrócił się o połowę, więc wszystkie rzeczy bezładnie poleciały do walizki, zastrzyk z heparyny w brzuch i potem już tylko pod prysznic wskoczyłem. Szybkie golenie i z mokrą głową byłem już gotowy do ubierania się i znowu telefon – tym razem Pani z ministerstwa z zapytaniem czy dojadę do dziesiątej, na co stwierdziłem, że przecież już jest prawie dziesiąta i że muszę mieć jakieś 20 - 30 minut na sam dojazd samochodem. W dalszej rozmowie ustaliliśmy szczegóły związane z rezerwacją miejsc oraz gdzie konkretnie i o której mam dojechać w sprawie paszportu. Kiedy kończyłem rozmowę w drzwiach pojawiły się niemal jednocześnie żona z moją mamą. Uff - udało się wszystko jakoś zapiąć. Krótka instrukcja w sprawie ciasta, połknąć leki przeciw bólowe, koszula, spodnie, kolejny but na nogę, kurtka z szafy i do wyjścia. Dobrze, że w międzyczasie żona zdążyła poukładać w walizce i dorzucić parę drobiazgów. Dalej poszło z górki. Pracownicy MSWiA już czekali na nas służbowym samochodem. W Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym zrobili zdjęcie, potem do biura wyrobić paszport i jazda bezpośrednio na lotnisko, gdzie dotarliśmy z 10 minutowym poślizgiem. Sam lot do Moskwy był przyjemnością po takiej gonitwie z przeszkodami.

Lądowanie na lotnisku Domodiedwo odbyło się gładko i bez niespodzianek. Bezproblemowa odprawa paszportowa mimo braku wiz i wędrówka do autobusu przez całe lotnisko, gdzie stał szpaler milicjantów trzymających białe kartki z napisem „RODZINY Z POLSKA” i służb ministerstwa spraw nadzwyczajnych (MЧC) kierujących nas do odpowiedniego wyjścia. Zapakowaliśmy się do autobusu gdzie nastąpiło sprawdzanie czy aby ktoś się nie zagubił. Kiedy już ustalono, że nikogo nie brakuje, a dodatkowi pasażerowie to rosyjskie służby MЧC, medyczne, oraz wysłannicy Konsulatu RP, ruszyliśmy w konwoju milicyjnym do hotelu. Przejazd unaocznił mi jak zróżnicowany jest rozwój przedmieść i samego miasta oraz jak wielkie odległości trzeba pokonać po dziurawych drogach by dojechać z lotniska Domodiedowo w pobliże centrum. Blisko dwie godziny przepychania się przez zatłoczone ulice miasta.

Zakwaterowano nas w Hotelu Renaissance należącego do grupy Marriott. Wysiadając z autobusu zauważyłem kolejnych milicjantów zabezpieczających nasz przyjazd oraz dwie zaparkowane karetki pogotowia. W odniesieniu do naszych rodzimych realiów karetki wyglądały trochę złowieszczo. W hotelowym holu czekała na nas grupa polskiego wsparcia konsularno – psychologicznego i rzecz najważniejsza wydzielona tablica informacyjna, która służyła za rodzaj centrum komunikacyjno – operacyjnego dla rodzin. Kiedy podszedłem do recepcji załatwić formalności kwaterunkowe okazało się, że po niespełna 30 latach milczenia niemal odruchowo udało mi się porozumieć z recepcjonistką w jej ojczystym języku. Zanim odeszliśmy do swoich pokoi poinformowano nas o możliwości skorzystania z zasobów kulinarnych hotelu oraz o terminie zebrania organizacyjnego, które miało nas przygotować do działań w dniu następnym. Godzina, wydawała się trochę późna jak na moje standardy jednak, czego by się nie zrobiło w tej sytuacji. 22:00 czasu miejscowego przesunięta potem na 23:00 wydawała się tak odległa, że człowiek kompletnie zapomniał o problemie czasu. Liczyła się tylko sprawa, no i konieczność wytrzymania kolejnej fali bólu, który znowu się nasilał. Trzeba było go jak najszybciej znieczulić, i odpocząć przed zbliżającą się nocną naradą. W pokoju zaaplikowałem sobie kolejna dawkę heparyny, łyknąłem tabletki przeciw bólowe i odkryłem, że w ramach podręcznego wyposażenia aptecznego mama zdążyła dołożyć żelazne racje żywnościowe, co pozwoliło uniezależnić się od kuchni hotelowej i spożyć substytut obiadu w pokoju. Potem przyszedł krótki sen pełen obaw, co do dnia następnego.

Tuż przed 23:00 wraz z synem zjawiłem się w miejscu wyznaczonego spotkania część sali była już wypełniona i wydawało mi się, że zamykam pochód zainteresowanych. W trakcie oczekiwania na przybycie koordynatorów wyprawy Moskiewskiej okazało się, że czas rozpoczęcia był mocno umowny. Tłumaczono to przedłużającym się spotkaniem Pani minister Kopacz z grupą rodzin, które w poniedziałek miały już za sobą pierwsze trudy poszukiwania swoich bliskich.. Taki stan trwał blisko półtorej godziny. W między czasie sprawdzono listę przybyłych rodzin, na której pokazały się braki. Mimo, iż byliśmy na listach sporządzonych przez MSWiA na potrzeby przelotu, nie było nas i kilku innych rodzin na listach używanych przez prowadzących zebranie, pracowników konsularnych – gdzieś po drodze między lotniskiem, a hotelem zgubiono nas. Taki mały zgrzyt w przekazywaniu informacji na dzień dobry. Po uzupełnieniu list podzielono przybyłe, w dniu dzisiejszym, rodziny na dwie grupy. W dalszej części ustalono zasady działania i godziny wyjazdu dla poszczególnych grup, do Moskiewskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, gdzie prowadzono identyfikacje. Do krótkiego spotkania z minister Kopacz doszło około godziny pierwszej w nocy. Po spotkaniu zostało jakieś 6 godzin snu.

stanzag
O mnie stanzag

Chodzę pod prąd i myślę inaczej niż obecna większość wyborców.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości